Motocyklista to z pewnością jeden z najlepszych obrazów Autorki.  Odzwierciedla ułamek sekundy rzeczywistości podotwockiego poranka, a jest w tej krótkiej chwili wszystko, co przypadkowemu obserwatorowi mogłoby wpaść w oko.  To jest niezwykle dynamiczny pejzaż.  Czy pojazd jest tu dysonansem, zakłócającym odwieczny porządek rzeczy stworzonej, czy też nierozerwalnie tu należy, jako że leśny dukt służy wszak do tego, aby się po nim poruszać...  Kompozycja celowo, albo i nie, podkreśla szybkość, kinetykę masy skoncentrowanej w bryle metalu zespolonego z żywą istotą, pędzącej wprost na nas.  Motocyklista, a raczej, jak twierdzi malarka, motocyklistka, która kokieteryjnie udaje tu sztafaż, a tak naprawdę jest samym tematem, nie znajduje się w miejscu obrazu, które zwykle przyciąga uwagę, ale właśnie wypadła z jednego punktu, gdzie wedle konwencji widz skupia swój wzrok, by dać gazu na prostej i za moment z chrzęstem opon po kamyczkach wpaść w drugi taki punkt.  Oko biegnie wyboistą leśną drogą od miejsca za zakrętem poprzez wiraż pośrodku, do dołu obrazu gdzie maszyna już prawie się znajduje.  Przy czym nie ma zbyt wiele czasu, aby podziwiać kryształowy rozprysk wody z kałuży, w której sam środek nasz sztafaż z dziką rozkoszą się pakuje.  Dobrze, ze nie przechodzimy właśnie obok.

Dokąd zmierza poszukiwaczka
adrenalicznych wrażeń?  Może spieszy się ze spotkania na spotkanie?  Chyba nie.  Nie o tej porze dnia.  Może wraca ze spotkania z kolegą lub sympatią?  Spieszy się do roboty?  Mnie osobiście wydaje się, że to jest raczej młoda osoba i pędzi do domu, bo zasiedziała się przy ognisku, gdzie z całą paką kumpli gryzła osmolone kartofle, kiełbasę pieczoną w gazecie i popijała piwo.  Potem trzeba było trochę przedrzemać owe drobne browarne promile, a na powietrzu śpi się tak smacznie...  Trzeba teraz mknąć do domu ile siły w rurze, bo rodzice martwią się o dziecko.

Za chwilę motor przejedzie, ryk silnika ucichnie, a głosy Natury zrazu nieśmiało, potem coraz głośniej odezwą się znów.  Nie płoszmy.  Popatrzmy przez chwilę na feerię barw późnego lata w blasku nadświdrzańskiego słońca.  Szczegóły w cieniu nie są w tej chwili ważne.  Istotne jest światło.  Światło, które tworzy barwę w koronach drzew i światło, które figlarnymi refleksami ożywia kamyczki na leśnej drodze.  I zajączki puszczane przez rozfalowaną powierzchnię wody, która za chwilę ustoi się i wszystko powróci do gnuśnej wczesnoporannej normy.

Ta mała na motorze przemknęła koło starego człowieka, który nie mogąc spać wybrał się z psem na przechadzkę.  Dziadek wyłonił się zza zakrętu tak niespodziewanie, że nie można było ani zwolnić, ani ominąć.  Mam nadzieję, że nie opryskałam mu ubrania.  Pies pewnie zerwał się instynktownie za przemykającym obiektem.  Czemu staruszek łazi tak wcześnie po lesie?  Na grzyby jeszcze nie pora.  A przez te swoje butelkowe szkła nie zobaczy nawet jaskrawego muchomora, poza tym jakże on, przecież niemłody, będzie się nachylać żeby zebrać cokolwiek?  Zresztą na grzyby nie chodzi się z psem (choć we Francji nota bene ze świnką).

Stary nawet nie zdążył obejrzeć się za dwuśladem, tak brutalnie przecinającym porządek porannego czasu.  Po co zawracać sobie głowę chwilą, skoro tak pięknie rodzi się leśny dzień.  Żadne dzieło ludzkiej ręki ani umysłu nigdy nie dorówna doskonałości piękna Natury.  Jak to dobrze, że na emeryturze jest czas i jeszcze chęć, aby przed świtem spokojnie wyjść z domu i spotkać Świat, który szczodrze obdarza nas wizytówką każdego dnia o tej godzinie.  Po drugiej stronie drogi leży zwalona brzózka.  Zobaczymy, czy damy radę wystrugać
z kawałka drzewa coś ciekawego.  Może kuchenną łyżkę?  Może stateczek dla wnuczki?  A może świątka...

Pies, zostaw wiewiórkę.  Ech, Natura...

 
Make a Free Website with Yola.